poniedziałek, 8 lipca 2013

Rozdział VI - Zmiana podejścia.

Nina**

 Cała sytuacja wydawała się kuriozalna.Cały czas sądziłam , że siedzę jak małe dziecko i słucham niestworzonych historii.Nie można powiedzieć iż normalnością jest widzenie ZMARŁYCH małych dzieci.Dodatkowo o siostra Patrici, o której się dowiedziałam. Sam fakt, że ukrywała coś przed nami, daje mi do zrozumienia iż nie jest osobą godną zaufania.Jednak wiem jak zachować się w danej sytuacji, nie potrzebnie zaczynałabym kłótnię, pewnie tak i tak Fabian stanął by  jej stronie.
Ruda, chyba nie wytrzymała napięcia, usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwiami i dźwięk upadającego  albumu.Widziałam chęć pocieszenia w oczach chłopaków.Machnęłam ręką w geście uspokojenia.W miarę zgrabnie wstałam z podłogi, poprawiając zagiętą zbyt wysoko spódnicę.
-Ja pójdę -przeczesałam ręką włosy, które od razu się naelektryzowały.

 ***
Szukanie Patrici, jest jak znalezienie igły w stogu siana.Jest to nie ko wnerwiające ale i męczące.Tracąc resztki nadziei, powędrowałam do gabinetu Frobishera.Otwierające się drzwi do pomieszczenia, przyniosły ze sobą tonę kurzu i zapach starych książek.Lubiłam to, jednak przy stworzyło mnie to o kichanie i drapanie w gardle. Była tam, siedziała skulona na starym fotelu.Podchodząc starałam się zachować dystans, jednak widok największej twardzielki zalanej łzami potrafi chwycić za serce.Lekko położyłam dłoń na jej ramię.Przestraszona podniosła głowę , pokazując czerwone od płaczu oczy i zaróżowione policzki.
-W porządku - spytałam , kucając tuż obok niej.
-Tak- powiedziała, pociągając nosem.Sięgnęłam po przedniej kieszeni mundurka, poszukując chusteczek.
-Powiedz Nino, czy to wszystko ma jakiś sens ? -Podałam jej chusteczkę, w podzięce pokiwała głową.Pytanie strasznie zaczęło mącić mi w głowię.
-W Anubisie, wszystko jest możliwe - ucieszyłam się gdy na jej twarzy  pojawił się mały uśmiech
-Dziękuję.-Usłyszałam z jej ust to po raz pierwszy,Z niewiadomych przyczyn w sercu zagościło uczucie ciepła, to tak jakby starsza siostra płakał Ci w ramię.Dzisiejszy dzień dużo zmienił, tak jak moje podejście do Ciebie, Patrcio.

                                                              ***
Jaffray:
Było zimno i to cholernie.Jednak wysłać Joy do sklepu, to jak po śmierć.Człowiek zapewne przeżył by jeszcze drugie tyle.Jest późno, jeśli spóźnimy się na kolację to nic nie zostanie.Alfie dziś za bardzo głodował na obiad, aby odpuścić sobie syte naleśniki.Głodna się zrobiłam. ( autorka też, poprawiając ten tekst ^^)
Widok Joy, wychodzącej ze sklepu sprawił , że byłam zdolna ruszać palcami u nogi.Zawsze jakiś postęp.
-Dłużej nie można - spytałam sarkastycznie .
-Oj, Maro gdybyś widziała tego sprzedawcę- westchnęłam głośno, chowając głowę w szalik.
-Maro, czy mi się zdaję,że ten facet z tyłu idzie za nami od samego sklepu ?
-Mówiłam żebyś nie oglądała horrorów -skarciłam ją , chuchając sobie na dłonie.
Jednak w jakiś stopniu czułam nadchodzące niebezpieczeństwo. Dlaczego ?
Joy, mimo to iż starałam się ją uspokoić dalej co chwila odwracała się .
Niczego nie świadoma, wyprzedziłam dziewczynę idąc szybszym krokiem.Przeraźliwy krzyk, przeszył otoczenie.Gwałtownie spojrzałam do tyłu w poszukiwaniu Joy.Szamotała się w wysokim facetem, który uporczywie ciągnął ją w stronę lasu.Sznury strachu  splątały mnie, uniemożliwiając mi ruch, nawet
najprostszy.Zniknęła w ciemności.Adrenalina zaczęła działać, dopiero.Zwróciłam się w stronę Anubisa, biegnąc ile sił w nogach.Potykając się nie zważałam na nic., mógłby potrącić mnie samochód, muszę powiedzieć ! Podbiegając do drzwi wyciągnęłam rękę, aby szybko nacisnąć klamkę.Jadnak, tylko w nią uderzyłam.Syknęłam cicho, popychając drzwi.Nogi same prowadziły.Rozmowy w  salonie ucichły.
Oczy strasznie zaczęły zachodzić łzami, wręcz dławiłam się nimi.
-Po-porwali, Joy- głos drżał, ręce się strzęsły a nogi niebezpiecznie uginały  
-Maro, możesz powtórzyć ?- Spytał dość poddenerwowany Jerome.
Głuchy jesteś -krzyknęłam niepanująca nad emocjami.-Porwali ją !
Chwyciłam wolne krzesło , siadając na nim.Schowałam twarz w dłoniach.To jakiś koszmar.
Dźwięk upadającego krzesła na podłogę  i krzyk Eddiego.
Dalsze wydarzenia były jak mgła, przeminęły, jednak wracały każdego ranka.

Williamson :
Spanie w takim stanie jest wręcz nierealne.Widzę wszystko oczami Marry.Jej przerażona twarz, krzyk. Mimo iż tam nie byłam.Dodatkowo sprawa ze zjawą.Wciągnęłam głośno powietrze, które dostało się do buzi wraz z kurzem.Straszni zaschło mi w gardle.Po cichu wyszłam z pokoju, kierując się na dół. Do tej pory schodząc po schodach kurczowo trzymam się poręczy.Będąc w kuchni sięgnęłam pierwszy lepszy sok.Znjąc fabułę horrorów spodziewałam się tam jej, nie myliłam się.Tak, to ona.Ten  arogancki wyraz twarzy.Niby to ja miałam na nią zły wpływ.Śmiech na sali.
-Czego chcesz - oparłam się o blat wysepki kuchennej.
-Czwórka .
-Umiesz liczyć do czterech, bardzo ładnie.
-Czwórka -wskazała placem na hol.Wychyliłam głowę.Moje źrenice momentalnie poszerzyły się do maksimum.Alfie nieprzytomny, przewieszony na ramieniu nieznanego mężczyzny.
-Alfie !- Mój krzyk pewnie obudził każdego. Co z tego ! Tylko dlaczego nie mogę się ruszyć ?
Cholera.
-Patricia, co się stało ? -Eddie, błyskawicznie znalazł się przy mnie otaczając mnie ramieniem.
-Nie ma go, nie.. ma... go...
-Kogo, Patrcia do cholery otrząśnij  się !
-Alfiego.




Ohayo !
Mam nadzieję, że poprawki nie są najgorsze.Życzę udanego czytania.
Do zobaczenia przy następnych poprawkach. :)

1 komentarz:

  1. Naprawdę rozdział przecudowny i uważam, że masz naprawdę wielki talent.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy