Patricia :
Ciemność nie opuszczała mnie do zawsze.Była jakby przyjaciółką.Tak, była nią.Zawsze mogłam na niej polegać.Dziwne prawda ? Ciemność nie istnieje, a mimo jest.Połowa ludzi się jej boi, a ja ?
Nie, wręcz ją uwielbiałam.Żaliłam, płakałam ona posłusznie słuchała,Mimo, iż nic nie słyszałam wiedziałam, że mnie pociesza.Była jak moja matka, której nigdy nie widziałam.Otulała mnie swoim czarnym płaszczem niczym matka swoje dzieci, gdy się boją.
W dzieciństwie zawsze uciekałam od problemów.Zawsze byłam odrzucana od rówieśników.Lubiłam samotność, potrafiłam wszystko robić sama.Za to mnie nie lubili właśnie za samotność.Nienawidziłam tego dziecięcego gwaru który, zawsze rozsadzał mi głowę.Zamiast jak głupia latać za piłką, czytałam książki.Może dlatego mam taki wstręt do literatury.
Piper zawsze była wyróżniana.Była wszędzie.Piper taka kochana, ach ta Piper to jest taka utalentowana.Potrafiłam płakać, całymi dniami.Nienawidziłam jej, wręcz nią gardziłam, miałam myśli żeby chwycić za nóż i zabić albo ją, albo samą siebie.To, było straszne.Była rozdarta.Nie wychodziłam z pokoju,ograniczyłam rozmowy z rodziną do minimum.
Przyszedł czas wyboru szkoły średniej.Chciałam być wolna.Zbudować mur dzielący mnie i resztę rodziny.Nikt nie będzie go umiał zburzyć.Wybrałam Anubis.Była to jedyna trafna decyzja.Poznałam tu ludzi którzy nauczyli mnie na nowo żyć.Bił od nich taki optymizm.Jednak coś z mojej przyszłości stało mi na przeszkodzie, żeby mocniej się do nich zbliżyć.Pojawił się Eddie.Myślałam, że to on ten jedyny.Czułam się przy nim wyjątkowa.Kochałam go.Przeliczyłam się.Zostawił mnie.Tak, po prostu.Mój trochę odbudowany świat po raz kolejny runą w gruzach.Wszystko zaczęło się psuć ; poznanie prawdy o rodzicach, całe zamieszanie z tą cholerną klątwa.Nagle w całym tym zamieszaniu pojawia się William.Moja miłość z młodości.On dal mi promyk nadziei.Cieszyłam się jak dziecko, które dostało cukierka.Znów głupia nadzieja, że będzie dobrze.Bam, bam kolejny raz gruzy.Umarł. Zabił go własny brat ! Zrozumiem wszystko, tego niestety nie mogę.Jakim trzeba być człowiekiem żeby zabić własnego brata.
Pogrążałam się z dnia na dzień.Czarna otchłań chłonęła mnie powoli, sprawiając mi ból.
Ból, który sprawiał mi niewyobrażalne cierpienie.Nie byłam wstanie się uwolnić.Zostałam zakneblowana grubymi łańcuchami. A może ja po prostu nie chciałam się uwolnić.Zatrzymać wszystkie uczucia, nie pokazywać nikomu jak cierpię.
***
Ktoś kurczowo ściskał moją dłoń.Sprawiało mi to ból.Chciałam sprawdzić kto sprawia mi takie katusze, lecz nie mogłam.Powieki nie chciały, ani trochę współpracować.Próby podniesienia ich jakimś sposobem kończyły się fiaskiem.Zawsze łatwo się poddaje, o nie, nie teraz.Skupiłam się przez moment.Jasne promienie, (nie wiem czego ) zaczęły docierać do moich oczów.
Nie miałam czucia w noga.Momentalnie spanikowałam.Nic nie czuje, kompletnie.Chciałabym bym krzyczeć, nie mogłam.Głos całkowicie zablokował się krtani.Czuję się fatalnie.W stanie strachu, zbyt pośpiesznie dokończyłam otwieranie oczu skończyło się mocnym bólem w skroniach.Nie był to jedyne zmartwienie.Czułam jak krew niebezpiecznie buzuje, powrócił ucisk w płucach. Więcej dolegliwości mieć nie mogłam.
Wiem, że byłam w pokoju.Białe ściany od razu przykuły moją uwagę.Karmelowa szafa stała przy oknie, obok niej była mała umywalka.Nie mogłam rozróżnić osób które znajdował się w pomieszczeniu.Spróbowałam wyostrzyć wzrok.Udało się.
Joy ? Joy ! Tam jest Joy. Stała tam.Była jakaś nieobecna.Czerwone od płaczu oczy zwróciły się na mnie.Co się stało ? Był jeszcze Eddie.Nie widziałam jego twarzy.Odwrócił się do mnie plecami niczym nadąsany bachor.Dalej ktoś usilnie ściskał moją rękę,Przekręciłam głowę w stronę dręczyciela.Co ? Nie możliwe.Moje źrenice szybko się powiększyły.
-Piper !-Nie wiedziałam czy usłyszała.Mój głos był słaby.
Ona była tu .Przyleciała do mnie.Łzy niekontrolowanie zaczęły spadać po policzkach moich jak i jej.
To była ta więź.Mimo iż nią gardziłam, kochałam ją.Tak, się zmieniła.Włosy krótkie ; ledwo sięgają ramiom, oczy jak zawsze niebieskie lecz nie było w nim tego błysku.Teraz spostrzegłam w nich tylko smutek.Czemu do cholery każdy płacze ?
-Ciii, już dobrze.-Jej głos złamał się z każdym wyrazem.Co chwila pociągała nosem.Ten widok jest straszny dla każdej siostry.
Delikatnie głaskała moją dłoń.Jej dotyk był taki aksamitny jak lekarstwo na wszystkie dolegliwości.
-Co się stało ? -Kolejne moje pytanie, by rozsiać wszystkie wątpliwości.
-Nic się nie stało, odpoczywaj.-To, nie była poprawna odpowiedź na pytanie Skoro nic się nie stało to co robię w szpitalu ? Kłamać to ona zawsze nie umiała.
- Piper do cholery, stało się.-Oziębły głos Eddiego sprowadził mnie do pionu.Nigdy taki nie był.
Jego głos, postawa, sprawiała u mnie ciarki.Odwrócił się do mnie. W jego oczach dostrzegłam gniew. Biła od niego wściekłość.Dlaczego ?
-Eddie, proszę uspokój się.
-Jak mam się niby uspokoić ?-Skierował głowę w moją stronę.- Kiedy zamierzałaś nam powiedzieć ?-Patrzyłam się na całą sytuacje. Jestem zdezorientowana.Czemu Miler ma jakieś pretensje do mnie ? To wszystko jest chore.
-Co powiedzieć ? -Dobra mój głos jak na złość nie chciał wrócić do ładu.Ochrypnięte dźwięki wychodzące z gardła bardziej przypominały przerażony głos dziecka.
-Patricia, proszę nie wnerwiaj mnie.-Momentalnie jego pięść znalazła się przy szafie w która z impetem przywalił.-Tracę cierpliwość.-Dodał opierając się o ramę łóżka.
-Piper, o co chodzi ?- Strasznie zachciało mi się płakać po raz kolejny.Nie wiem czy to było spowodowane moją bezradnością czy, że po prostu chciałam żeby to się skończyło.
-Bo chodzi o to , że ... no , Patricia jesteś w ciąży.-Halo, halo czy można zamówić miejsce w szpitalu psychiatrycznym.Ona chyba sobie żartuje.To , nie możliwe.Jak ? Z kim ?
Cholera.Nie możliwe.
-Proszę powiedz, że to nie jego dziecko.-Skończyłam podtrzymywać emocje.Wypłynęły ze mnie wszystkie ; smutek, złość, żal , wszystko to co blokowałam.Usta zaczęły drgać a z oczu lały się potoki łez.Wiedziałam, że to dziecko Williama.Co ja najlepszego zrobiłam.Skrzywdziłam własne dziecko.Nie mogę zostać matką ; jestem za młoda jaa nieee dam rady.
W głowie robił się natłok myśli.Zrobiło mi się słabo.Wołania Piper, czy też Joy nie pomagały.
Odpływałam.Chciałam tylko zaznać spokoju.
Edidie :
Wciąż byłem w szoku.To, wszystko było dla mnie za wiele.Gdy się dowiedziałem miałem ochotę roznieść cały szpital.Najgorsza była świadomość, że dziecko było Williama.On nie żył.
Jej załamanie sięgnęło górę gdy zemdlała.Piper z Joy spanikowały ale lekarz od razu je uspokoił stwierdzając, że to szok jak i przemęczenie.
Byłem w sumie trochę na siebie zły.Mój nie kontrolowany wybuch był spowodowany emocjami.Odebrała to chyba trochę inaczej.Ta cała sytuacja męczyła nie tylko mnie ale i wszystkich którzy o tym wiedzieli, o Piper to już nie wspomnę.Jej reakcja była taka drastyczna , że godzinę była nie przytomna.
Było już grubo po dwudziestej.Dziewczyny już dawno pojechały do Anubisa.Zostałem tu.Nie wiem nawet czemu, może to wyrzuty sumienia ? Możliwe.
Po cichu wkradłem się do jej pokoju.W pomieszczeniu było ciemno.Księżyc dawał naturalne światło które oświecało twarz Patrici.Była taka spokojna.Usiadłem na krzesełku obok jej łóżka.
Co by się stało jakby on żył ? Zaakceptował by to dziecko czy zachował się jak ostatni dureń zostawiając ją samą.Nie wiem po prostu nie wiem.Ależ to wszystko uciążliwe.
Nie wiem czy zrobiłem to z ciekawości.Delikatnie chwyciłem kołdrę którą sunąłem do bioder Patrici.Spojrzałem na brzuch.Buch jeszcze nie był widoczny ale tam znajdowało się nowe życie, dziecko.Williama i jej.
Zaciągnąłem z powrotem kołdrę po jej brodę.
-Eddie co teraz będzie ?-Cichy głos rozniósł się po sali.Widziałem jej twarz malowało się nie niej zmęczenie ale i przerażenie.Nie dziwie się jej.Sam nie wiedziałem co mam jej odpowiedzieć, że będzie dobrze, kolorowo i wesoło.Oszukał bym ją i siebie.
-Nie wiem na prawdę nie wiem Gaduło.-Kurczowo ścisnęła moją dłoń.Na jej twarzy malowały się spazmy bólu.
-Pomożesz mi prawda ? Nie zostawisz mnie ? Proszę.-Jej głos wbijał mi tysiące igieł w serce który krwawiło.Rozrywało je na milion kawałków.
-Na pewno Cię nie zostawię.-Przytuliła mnie mocno.Czułem jej zapach.Ten aromat kwiatów jest jak narkotyk który uzależnia.Uwielbiałem go i uwielbiam nadal.Jej łzy spływały mojej koszuli.Chociaż trochę jej pomogę.To wszystko za te wszystkie krzywdy jakie jej wyrządziłem.
Za błędy, przepraszam .