Powrót do normalnego funkcjonowania nie był porosty. Można powiedzieć, że cholernie trudny.Wymagało to ode mnie dużo czasu.Dałam rade.Żyję normalnie próbuję o nim nie myśleć.Słabo mi to wychodzi.Każda rzecz przypomina mi feralny wypadek.Wydarzyło się, nic tego nie zmieni.Chora rzeczywistość zabiera ludzi nam bardzo bliskich.
Dzień, jak co dzień.Czuję,że życie staje się coraz bardziej monotonne pod każdym względem.Otworzyłam z ledwością oczy które jak na przekór zamykały się coraz częściej.Nie muszę wstać!Tak mi się nie chce.Usiadłam na brzegu łóżka które pod moim ciężarem cicho zaskrzypiało.Bardzo dziwne uczucie w płucach towarzyszyło mi już od ranna.Przy każdym wdechu czułam uścisk.Dobra, żyje się dalej.Wstałam zakręciło mi się w głowie.Co jest do cholery ?Spokojnie.
Chwyciłam szybko mundurek i pobiegłam do łazienki.Wchodząc o mało nie padałam na zawał.Tak rano jestem straszna.Wyglądałam gorzej niż Wiktor po imprezie na osiemdziesiąte urodziny.Chlusnęłam sobie zimną wodą w twarz.Zwinie ubrałam się w mundurek który za Chiny do wygodnych nie należał.Spojrzenie na zegarek.
Spóźniona.Zbiegłam szybko do kuchni, jednak nikogo już tam nie spotkałam.Na stole leżały bułeczki czekoladowe.Mmmm jak ja je kocham i karteczka "Dla spóźnialskiej". Zaśmiałam się w duchu.Wsadziłam bułeczki do torby.Biegłam.Boże najdłuższy bieg w życiu.Potknęłam się chyba z trzy razy ale biegłam dalej.
Na korytarzu pusto.Szlag.Dobiegłam do drzwi dobra chwila prawdy.Po ciuchu zapukałam myśląc, że to coś zmieni.
-Przepraszam za spóźnienie.-Szepnęłam cicho.Cała klasa byłą na czymś skupiona nie chciałam i przesadzać.Profesorka wskazała na ławkę. Odetchnełam z ulgą.
Spojrzenie na klasę w poszukiwaniu wolnego miejsca.
Joy siedziała sama.Zwinie podsiadłam się do niej.
Dziesięć minut do dzwonka.Czas leciał strasznie wolno.Czułam się coraz gorzej.Ból w płucach nie ustępował a przybierał na sile.Przy każdym wdechu miałam wrażenie rozrywających się płuc, do tego cały czas kręciło mi się w głowie.Utknęło mi coś w gardle.Strasznie mnie kuło.Nie mogłam kaszlnąć.Przełknęłam ślinę.
Nic dalej to samo uczucie.Dobra raz kozie śmierć.Kaszlnełam.Od razu tego pożałowałam.Moja ręka zrobiła się cała mokra.Bałam się oderwać sobie od buzie.Poczułam metaliczny smak w ustach.Wyciągnełam szybko chusteczkę która przyłozyłam sobie do twarzy.Zaczełam się dusić.Ogromny bół rozlewał się już po całym ciele.Próbowałam stłumić kaszel, lecz nie dawało mi zbyt dobrego rezultatu.
-Joy -wychrypiałam pomiędzy przerwami-jeśli za minute mi nie przejdzie zgłoś to pani.-Dokończyłam z ledwością.
Minuta ciągnęła się dłużej niż sądziłam.Powoli straciłam siły.Osunęłam się na ławkę.Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Czy to koniec ?
Joy ratuj.!
Narrator
Joy nerwowo zerkała na Patricie.Nie wiedziała co się z nią dzieje.Ostatnio mało gadają.Nie przeszkadzało to jej.
Dobra minuta minęła.Ruda leżała na ławce.Przy ustach cały czas trzymała chusteczkę która była czerwona.Twarz miała nie naturalnie blada usta całe sine.
Potrząsnęła ją lekko w ramię.Nic.Joy nerwowo zaczęły trząść się ręce.Przekręciła przyjaciółkę na bok żeby zobaczyć jej twarz.
Krzyk rozniósł się po sali.
Wszyscy spojrzeli się w kierunku dziewczyny.
-Co się tak wydzierasz ?-Nauczycielka odwróciła się od tablicy.-Dobry Boże.
Zmiana postaci Eddie
To działo się tak szybko, aż za.Ten obraz był straszny.Zakrwawiona twarz Patrici.Pogotowie.Co tu się dzieje ? Wczoraj było wszystko dobrze rozmawiała,śmiała się, a teraz zabiera ją pogotowie.Może to ten cały stres ? Nie wiem.Wszystko miesza mi się w głowie.Zero spójności.
-Eddie ?-Cichy głos sprowadził mnie na ziemię.-Co teraz będzie ?
-Joy-spojrzałem się na nią.Oczy spuchnięte od nadmiaru łez,rozmazany tusz ciągnął się do ust.Czułem dokładnie to samo co ona.Przytuliła się mocno do mnie.Odwzajemniłem uścisk.-Nie wiem.-Szepnąłem jej do ucha.
Dziwiło mnie jedno.Gaduła była okazem zdrowia a teraz ? Zazwyczaj chorowała dwa dni i wszystko było normalnie.Może ktoś z rodziny będzie wiedział.
Tak ! Eddie jesteś geniuszem.
~~~
-Hej Piper dzwonie w pilnej sprawie.Czy Patricia chorowała na coś dzieciństwie ?-Ostatni ratunek.Tak właśnie nazwałem Piper.Chodź nie przepadamy za sobą zawsze była w stanie mi pomóc.
-Hmmm czekaj pomyślmy -chwila napięcia , jak ja tego nie lubię-tak ale to było piętnaście lat temu.Jak się nie mylę była to astma strasznie to przechodziła.Coś się stało, że pytasz ? -Zapadła cisza co ja mam jej powiedzieć ?Dobra albo się zdenerwuje albo rozpłacze.
-No ten teges,no wiesz teges ehh Patricia zasłabła na lekcji ja myślałem,że późno poszła spać ale myliłem się.
-Eddie do setna.-O kurde zadrażniłem ją .Po mnie.
-Najwidoczniej to był powrót astmy ale ona kaszlała -co raz ciężej wypowiadałem słowa -krwią.
Po drugiej stronie usłyszałem szloch.Płakała?
-Będę za dwa dni.
-Pip..-nie zdążyłem rozłączyła się.
Zmiana postaci :
Czy ja żyje ? Może umarłem i po prostu mam takie wrażenie.Unoszę się w powietrzy.Zero kontroli nad ciałem.Czyli jednak przeżyłem.Ale jak ?
Próbuję otworzyć oczy , nie mogę.Czuję każde mięśnie które pulsują za sprawą bólu.W głowie huczy mi tysiąc myśli których nie mogę poukładać.
Ktoś skierował mocny strumień światła na moją twarz.Znów spróbowałem otworzyć oczy.Udało się.No William kiedyś będzie z ciebie użytek.
Oczy cholernie mnie piekły.Obraz powoli wyostrzał się.
-O patrz kto się obudził.-Ten głos.Cholera za jakie grzechy.
-Brad.-Wycedziłem przez zęby.
-Witaj w piekle braciszku.
Opowiadanie nie wyszło mi najlepiej można powiedzieć,że było pisane w chwili natchnienia.
Jak to bywa wena odpływa szybko więc końcówka jest wymyślana przez moją głupotę.
Mam nadzieje,że dotrzymam słowa i napisze jeszcze jeden rozdział we wrześniu.
Do napisania.